Św. Gerard - Patron dobrej Spowiedzi
Św. Gerard Majella, którego wspomnienie obchodzimy 16 października, jest patronem dobrej Spowiedzi, ale nie tylko. To również opiekun i anioł stróż dzieci, patron dzieci nienarodzonych i nieochrzczonych, niemowląt i matek, zwłaszcza matek brzemiennych i rodzących; przyjaciel ubogich i wszystkich potrzebujących wsparcia, przyjaciel robotników, pocieszyciel zrozpaczonych. Św. Gerard był za życia serdecznym przyjacielem wszystkich uciśnionych i strapionych, a w szczególności chorych. Chorzy wzywali go do siebie, a Bóg za ofiarną opiekę nad nimi, św. Gerarda wynagradzał często cudami. Był podporą dla słabych, światłem dla stojących na rozdrożu życia, opiekunem dusz niewinnych, doradcą w wyborze stanu, przewodnikiem wątpiących w miłosierdzie Boże i we własne zbawienie, opiekunem rodzin chrześcijańskich, przyjacielem kapłanów, lekarzem chorych.
Św. Gerard jest szczególnym patronem spowiedników i tych, dla których Sakrament Pokuty jest ciężki, czy to z powodu odkładania Spowiedzi, czy to z powodu skrupułów lub tajenia grzechów. Za życia umiał on doprowadzić do konfesjonału ludzi, którzy dziesiątki lat o spowiedzi nie myśleli. Jest on szczególnym patronem tych, którzy chcieliby się dobrze wyspowiadać, a powodowani fałszywym wstydem, tają na spowiedzi grzechy swoje.
Św. Gerard miał szczególną litość nad tymi, którzy dla zbyt wrażliwego usposobienia, czy też z dopuszczenia Bożego, czują się wciąż przeznaczonymi na potępienie, wątpią w odpuszczenie swoich grzechów lub nie wiedzą, jaki mają sobie wybrać stan lub zawód.
Św. Gerard był prawdziwym opiekunem tych, którzy doznawali trudności w służbie Bożej, czy to z powodu złego otoczenia, czy to z powodu nędzy, niepowodzenia i niepewności warunków życia.
Urodził się 6 kwietnia 1726 roku, umarł w nocy 16 października 1755 roku, mając 29 lat, 6 miesięcy i 9 dni życia swego, z których 5 lat, 5 miesięcy i 15 dni przeżył w zakonie. Po jego śmierci, gdy tylko umarł, najprzyjemniejszy zapach rozchodził się z jego ciała. Tej samej nocy objawił się dwukrotnie pewnej pobożnej duszy, raz ubrany w habicie, jak zwykle i niebawem potem w szatach świecących się światłością niebieską. Zachęcał ją do cierpienia za Pana Jezusa tymi słowy: „Bóg hojnie wynagradza małe cierpienia, które się znoszą na ziemi z miłości ku Panu Jezusowi”.
W roku 1893, w którym przypadła pięćdziesięcioletnia rocznica wyniesienia na biskupa Ojca św. Leona XIII, odbyła się beatyfikacja czcigodnego Gerarda Majelli. Ojciec św. wybrał na ten dzień 29 stycznia, dzień św. Franciszka Salezego — Niedzielę Siedemdziesiątnicy. Papież Pius X kanonizował go 11 grudnia 1904 roku.
Rozważmy, jak wielkimi łaskami obdarzył Bóg św. Gerarda już od dzieciństwa, oddając się lekturze poniższego fragmentu z Żywotu błogosławionego brata Gerarda Majella, napisanego przez Redemptorystę, ojca Bernarda Łubieńskiego, wydanego nakładem Księgarni Spółki Wydawniczej Polskiej w Krakowie w 1893 r. (str. 10 - 17):
Urodził się 6 kwietnia 1726. W katedrze, która jest pod wezwaniem Wniebowzięcia Matki Boskiej, został ochrzczonym. Dali mu rodzice imię Gerard na cześć św. Gerarda, niegdyś biskupa w Potenza, który dotychczas w tej okolicyi z cudów słynie.
Od samej jutrzenki życia świętość w nim zajaśniała. Nigdy się płaczem, jak inne niemowlątka, o pokarm nie napierał. Matka karmiła go troskliwie; ale uważała, że tak, jak czytamy o św. Mikołaju z Miry, w niektóre dnie wcale pokarmu nie przyjmował. Jak gdyby chciał zawczasu zaprawić się do wstrzemięźliwości, w której celował przez całe życie. Matka podziwiała swe dzieciątko i często powtarzała: „Synku mój, bądź błogosławionym!”
Istotnie, błogosławieństwo Boskie okazało się w nim od lat dziecięcych. Do pobożności miał pociąg wrodzony. Jeszcze pięciu lat nie liczył, kiedy z kościoła z matką wracając, w domu obrządki święte naśladował i pieśni pobożne śpiewał. Wzniósł sobie ołtarzyk, na którym dał pierwszeństwo obrazkowi św. Michała i jak umiał, czcił Pana Boga, przyklękiwając, bijąc się w piersi i całując obrazki. Przy tem, nad wiek swój był poważnym i rozumnym. Kościelny przy katedrze był jego krewnym, od niego dostawał resztki wosku i robił sobie świeczki do swego ołtarzyka. Te święte zabawy z takiem przejęciem odbywały się, że niektóre osoby naumyślnie przychodziły i w domu się kryły, aby niespostrzeżenie patrzały na małego Gerarda, z jaką prostotą i pobożnością kapłanów przy Ołtarzu naśladował. Nieraz znaleziono go modlącego się w kąciku na klęczkach i z głębokiem skupieniem. Jeżeli ludzie podziwiali, to Bóg też wszystko widział i błogosławił dziecku, mając dlań w zapasie dary nadzwyczajne.
Poza miastem Muro, o dwa kilometry, stoi kaplica w odosobnionem miejscu, Capotignano nazwanem, w której znajduje się figura Matki Boskiej z Dzieciątkiem Jezus, siedzącem na Jej łonie. Ta figura stała się narzędziem pierwszej cudownej łaski, którą Bóg raczył nawiedzić małego Gerarda. Liczył lat sześć, kiedy dnia pewnego przybył sam do tej kaplicy. Otóż wydarzyło się jemu to samo, co bł. Hermanowi Józefowi. Dzieciątko Jezus z rąk figury M. Boskiej zstępuje, uśmiecha się do Gerarda, bawi się i igra z nim. Nareszcie daje mu chleba bieluchnego kawałeczek. Gerard biegnie do domu pokazać go matce. „Kto ci dał ten chleb?” pyta matka. „Śliczniutkie dziecko” — odpowiedział. Białości niezwykłej wydawał się ten chleb, ale matka dalej nie badała go, myśląc, że które z zamożniejszej rodziny dziecko ten chleb mu dało.
Cud ten byłby uszedł dalszej uwagi, gdyby Gerard nie był poszedł raz po razie do kaplicy i zawsze nie wracał z chlebem białym. Zdziwiło to jego najstarszą siostrę Annę-Elżbietę. Zaciekawiona zapytała się, zkąd by miał te bochenki. Odpowiedział: „Od synka jednej pięknej pani”. Poszła więc, jak sama później pod przysięgą po śmierci Gerarda przy procesie biskupim zeznała, za braciszkiem do tej kaplicy i widziała, jak Dzieciątko Jezus zstąpiło z rąk Najśw. Panny i po igraniu z nim dało mu bochenek białego chleba. Za parę dni matka podobnie wkradła się do kaplicy za synkiem swoim i widziała, jak Syn Niepokalanej Matki podał mu chleba. Lecz i Gerard nie krył się z tem przed matką, bo idąc raz z nią koło tej kaplicy, z dziecięcą prostotą powiedział: „Mamo! od tej Pani dostałem często chleba i z Jej Dzieciątkiem się bawiłem.”
Cóż powiemy na ten nadzwyczajny cud? Wyraźnie jest nie do zaprzeczenia. Za wiele jest świadków. A nawet sam Gerard, kiedy już był w klasztorze Redemptorystów w Deliceto, kiedy go raz siostra młodsza Brygida odwiedzała, powiedział jej: „Teraz dopiero wiem, że to dziecko, które mi dawało chleba, było Dzieciątkiem Jezus; a ja myślałem, że to była dziecina podobna do mnie”. A kiedy go siostra chciała do Muro zciągnąć, wabiąc go nadzieją, że może znów zobaczy tam Dzieciątko Jezus: „Nie potrzeba — odpowiedział Gerard — teraz mogę Go znaleść na każdem miejscu.” Nie ma więc wątpliwości o tym cudzie; tylko trzeba wychwalać dobroć nieskończoną Boga, którego „kochanie być z synami człowieczymi”.
Dzieciństwo Gerarda uprzywilejowanem było innemi też łaskami. Razu pewnego, gdy się bawił w ogrodzie sąsiada z dziećmi, bo zwykle nie stronił od rówienników swoich, szczególnie, jeśli ci lubieli się bawić jak on świętemi zabawkami, uszykował ich do procesyi, wziął dwa kawałki drzewa, zrobił z niego krzyż, oparł o drzewo i kazał dzieciom przystąpić i pokłonić się przed krzyżem. Wtem, kiedy Gerard ukląkł i zaczął się modlić, całe drzewo rzęsistem światłem się okryło. Zbiegli się zewsząd ludzie na ten widok drzewa, które nagle okazało się, jakby ołtarz jarzący się od mnóstwa świec. Lecz jedynie Gerardowi danem było widzieć, kto stał wśród tego światła. On widział Dzieciątko Jezus, które mu znów podało chleb biały, jak w kaplicy w Capotignano. Nie dziwmy się, zkąd tyle cudownych łask! Bo zgłębić nie potrafimy przyczyn, dlaczego Bóg raczył obdarzać Gerarda tak niezwykłemi darami. Zauważyć tylko trzeba, że Bóg mu udzielał niezwykłych łask, za niezwykłe już w tym wieku zaparcie samego siebie i wstrzemięźliwość.
Tak był wstrzemięźliwym — mówi świadek z tych czasów — że przy jedzeniu zawsze zostawiał, co było najlepszego i nie pił do sytości. A jak mu dawano, co mu się podobało, wcale tego nie ruszał. Takiemi umartwieniami ćwiczył się od dzieciństwa. Żaliła się matka jego przed sąsiadkami, że gdy wychodziła z domu, zostawiając mu dość chleba, po powrocie spostrzegła, że chleba ani się nie dotknął. Cóż dziwnego, że P. Bóg sam Pokarmem Niebieskim utrzymywał siły umartwionego dziecięcia. Tem bardziej, że w jego wstrzemięźliwości nie było uporu, bo kiedykolwiek matka mu kazała jeść, to jadł najposłuszniej. Wszyscy bowiem nachwalić się nie mogli jego posłuszeństwa, które od najpierwszych lat okazał.
Benedykta Majella czuła odpowiedzialność swą za tyle łask, synaczkowi z Nieba danych. Nie omieszkiwała więc rozwijać umysłu Gerarda w prawdach wiary świętej. Łatwo wierzyć, że nie znalazła w tem żadnej trudności. Gerard słuchał z zajęciem i z przejęciem się, co mu matuchna opowiadała o Bogu, o Panu Jezusie, o Matce Boskiej, o świętych Pańskich. Inne dzieci w opowiadaniu bajek się lubują; Gerardowi słuchanie o prawdach wiary świętej jedynie zasmakowało.
Kiedy miał siedm czy ośm lat, zaczął chodzić do szkoły. Nauczył się w krótkim czasie czytać, pisać i gładko się wysławiać. Postępował równocześnie w pobożności i skromności. Między współuczniami zachowywał się zawsze grzecznie i nad swój wiek poważnie. Nigdy w nim nie widziano niczego nagany godnego. Owszem, nauczyciel tak go polubił, że jeżeli czasami Gerard do szkoły nie przybył, posyłał zaraz dowiedzieć się, czemu go rodzice nie posłali.
W kościele szczególnie zwracał na się uwagę wszystkich parafian. Zawsze klęczał i to tak pokornie, że sam widok jego podnosił widzów do Boga. Podziwiano skromność i pobożność jego układu. Jego twarz wydawała się raczej twarzą serafina, niż dziecka. Kiedy kapłan podnosił Hostyą przy Podniesieniu, Gerard z twarzą przy ziemi długo pozostawał nachylony. Wiara żywa przejmowała jego duszę. Niebawem P. Jezus ukazał w cudowny sposób, jak miłą Mu była jego szczera pobożność dziecięca.
Razu pewnego, kiedy Gerard był na Mszy, gdy widział, że ludzie przystępują do Komunii Świętej, przystąpił i on, party wewnętrznem pragnieniem. Lecz gdy kapłan spostrzegł, że jeszcze jest małem dzieckiem, nie podał mu Komunii. Odstąpił Gerard i ukląkłszy w kąciku kościoła gorzko zapłakał, że nie otrzymał P. Jezusa. Łzy Gerarda wzruszyły Serce Jezusowe. Tej samej nocy P. Jezus przysłał św. Michała Archanioła, który mu podał Komunię Św. w domu własnym. Nadzwyczajna i wielka to była łaska. Lecz wiemy, że w podobnie cudowny sposób Komunię Św. przyjęła św. Barbara, przyjął też św. Stanisław Kostka.
W cudowny sposób zstępuje P. Jezus na Ołtarze, cud Go tam dzień i noc trzyma, w cudowny sposób łączy się z nami w Komunii Św.; czemu by więc nie mógł cudownie się nam podać. Zresztą mamy świadectwo samego Gerarda na to. W rozmowie z domownikami po tej błogosławionej nocy tak powiedział: „Wczoraj ksiądz nie chciał mi podać Komunii Św.; za to św. Michał Archanioł dziś w nocy mi ją przyniósł.” A kiedy już był zakonnikiem i przy schyłku życia musiał pod posłuszeństwem zdać sprawę z całego życia spowiednikowi, wyznał z zupełną prostotą ten fakt tak, jak wyżej jest opowiedzianym. Nie można zaś przypuścić, żeby wówczas, kiedy był w pełni świętości i z pokorą zjawiał tajemnice serca swego, obawiając się cienia kłamstwa, Gerard mógł był nieprawdę powiedzieć. Wreszcie zauważano, że chociaż już na ołtarzyku swoim dał św. Michałowi najcelniejsze miejsce, od chwili, kiedy wyjawił, że św. Michał przyniósł mu Komunię Św., jeszcze czulszem nabożeństwem czcił św. Archanioła. Trzeba dodać, że nie był to jedyny raz, że Gerard otrzymał w cudowny sposób Komunię Św. Pewnego dnia, gdy go kapłan zastał u stóp Ołtarza i zapytał, co by tam robił, odpowiedział: „Dzieciątko wyszło z cyboryum i podało mi Komunię Św.” Często podczas Mszy Św. P. Jezus mu się objawiał pod postacią Dzieciątka; a kiedy przy Komunii Św. znikał mu z ócz, Gerardowi ściskało się serce i rzewnie płakał.
Nie dziw zatem, że pod wpływem podobnych łask do Przenajśw. Sakramentu, jakby magnesem coraz więcej serce jego przyciągniętem było. Odtąd często biegł do najbliższego kościoła św. Marka i tam całemi godzinami trwał na modlitwie przed cyboryum, nie mogąc się oderwać od Pana Jezusa. Jak dziecku najmilej być z matką, tak dlań nie było większego szczęścia nad modlitwę przed Przenajśw. Sakramentem. Kiedy usłyszał, że dzwoniono na błogosławieństwo, wołał do swoich towarzyszy: „Pójdźmy do kościoła, pójdźmy odwiedzić P. Jezusa naszego więźnia.” Słowem, ukończywszy lat dziesięć, nasz Błogosławiony pałał już miłością ku P. Jezusowi; w kościele był jak w raju; obecność Jezusowa była dlań ciągle widzialną.
Ponieważ miłość ku Panu Jezusowi razem z miłością ku bliźnim się rozwija, są to bowiem dwa kwiaty cnót, które na tej samej łodydze kwitną: znamy piękne przykłady z dziecinnych lat Gerarda, że posiadał już wtedy litość dla bliźnich. Ujmował sobie z chleba, który dostawał od matki, żeby rozdać uboższym dzieciom i żebrakom. Jak był mniejszym, wolał sam się bawić i modlić; ale gdy lata przybywały, szukał okazyi, żeby o Bogu rozmawiać, do dobrego dzieci namawiać, do uczęszczania do kościołów i do odwiedzania P. Jezusa na Ołtarzu ich pozostającego nakłaniać.
Cóż powiedzieć o jego nabożeństwie do Matki Boskiej? Miłował Ją jak najlepsze dziecko kocha swą matkę. Śpiewał na Jej cześć pieśni, odmawiał koronkę, gotował się na Jej uroczystości, suszył przed Jej świętami. Najśw. Panienka obsypywała go też łaskami. Kiedy razu pewnego jego matka ofiarowała się do cudownego obrazu, zwanego Mater Domini w Caposele i wzięła go ze sobą, Gerard modląc się w tym kościele i jakby widząc twarz Matki Boskiej, wpadł w zachwycenie. Zdawałoby się, jakby Królowa Nieba chciała mu dać przedsmak niebieskich radości przy tem pierwszem odwiedzeniu tego kościoła; albowiem, jak zobaczymy, tuż obok miał stanąć niebawem klasztor OO. Redemptorystów i do tego klasztoru M. Boska miała przyjść, aby jego duszę do Nieba wprowadzić.
Takim był bł. Gerard w pierwszej dziesiątce swego cudownego i nadzwyczajnego życia. Nie można nie dopowiedzieć jednego cudu, o którym świadczył pod przysięga kanonik penitencyaryusz katedry w Muro, X. Marolda. Kazano razu jednego Gerardowi paść młodego baranka; a tu złodzieje mu go ukradli. Rodzice zasmucili się, bo baranek nie do nich należał. „Nie smućcie się, powiedział, baranek wróci” i zaczął się modlić. I otóż: chociaż zwierzątko zostało zabite, nie wiadomo, w jaki sposób baranka właścicielowi zwrócono.